Zaczęło się od czegoś prostego. Składałem zegarki z tanich, gotowych części – najpierw dla siebie, potem dla znajomych. Działały, wyglądały nieźle, ale zawsze brakowało w nich jakości. Czułem, że to półśrodek. W pewnym momencie stwierdziłem: jeśli mam stworzyć zegarek, który naprawdę będzie wyjątkowy – muszę zaprojektować go od zera.

Zanim postawiłem pierwszą kreskę w projekcie, obdzwoniłem wielu zegarmistrzów i pytałem, czy można zamówić spersonalizowane koperty. Odpowiedź była zawsze ta sama: „Nie, nikt w Polsce tego nie robi”. I wtedy podjąłem decyzję – zrobię to sam.

Do współpracy zaprosiłem mojego przyjaciela. Razem, przy pomocy programu CAD Inventor, krok po kroku tworzyliśmy projekt od podstaw. To nie była łatwa droga – nie wiedzieliśmy, jak buduje się zegarki, więc uczyliśmy się wszystkiego w praktyce. Ponad sześć miesięcy pracy, suwmiarka w dłoni, setki pomiarów, prototypy drukowane w 3D – tak rodził się RTJ-01.

Jeździłem po zegarmistrzach w całym mieście, pytając o każdy detal:

Jaka zapinka będzie najlepsza?

Czy dekiel zakręcany na śrubki zwiększy wytrzymałość?

Jak grube szkło wybrać, by zegarek był odporny na codzienne uderzenia?

Jakie uszczelki i koronki zapewnią wodoszczelność?

Każda odpowiedź i każda wskazówka trafiała prosto do projektu.

Pierwotnie marzyłem, żeby całość produkcji odbyła się w Polsce. Niestety – ceny i ograniczenia technologiczne sprawiły, że to było nierealne. Dzwoniłem do dziesiątek firm CNC – jedni mówili, że części są za małe, inni że ilości zbyt niskie, a ci, którzy byli gotowi podjąć się pracy, wyceniali projekt na astronomiczne kwoty.

Zrozumiałem, że jeśli chcę, aby projekt doszedł do skutku, muszę poszukać najlepszych partnerów za granicą. I znalazłem – renomowaną manufakturę w Azji, która produkuje zegarki na najwyższym poziomie jakości. To oni pomogli mi zrealizować ten projekt, ale sam zegarek – jego design, rozwiązania techniczne, proporcje i każdy detal – powstał tutaj, przeze mnie i mojego przyjaciela, od zera.

Chciałem, żeby RTJ-01 nie był „gotowcem”, tylko zegarkiem, który znam od środka – od pierwszej kreski w CAD-zie po finalny montaż. Każdy element jest przemyślany, każdy detal ma znaczenie.

Na serce zegarka wybrałem szwajcarski mechanizm Sellita SW200-1 SA Anthracite. To jednostka niemal niezniszczalna, ceniona w świecie zegarmistrzów za swoją precyzję i trwałość. Wersja Anthracite jest niezwykle trudna do zdobycia – rzadko spotykana i bardzo limitowana, co dodatkowo podkreśla unikalność całego projektu.